Mazurskie spodnie i moje veto
- kpasiak
- 8 lut 2015
- 1 minut(y) czytania
Każdy ma w szafie coś, co bardzo lubi i mimo lat nie pozbywa się. Ja tak mam i mój Szanowny też. To takie spodnie w kolorze zieleni safari – jak już wiecie, oni tego koloru też nie rozpoznają. Ja to nawet rozumiem, że spodnie super, bo bawełna z wiskozą, z mnóstwem kieszeni, kieszonek, zameczków i zakamarków. Tu kluczyki, tu haczyk na ryby, tu komórka, tu ołów do przyponu, nawet piersióweczka i robaki się zmieszczą. Ukochane są te spodnie, to się przetarły. Jakieś cztery lata temu przynosi je: „Kochanie, zszyjesz?” Zszyłam – Szanowny zadowolony. Trochę przetrwały, ale dwa lata temu: „Zszyjesz? – patrzę, że będzie trudno, ale co się nie robi dla ukochanego – wcześniej sprawdziłam, że nie da się w necie kupić takich samych, nawet podobnych. Mam nici w kolorze zieleni safari, kupuję jakieś łatki pod spód i szyję. Każdy ma jakiś wieczór, mój był długi i pracowity. Dumna jak renowatorka arrasów oddaję zreperowane spodnie.
W tym roku przychodzi do mnie moje słoneczko z miną niewiniątka: „Zszyjesz?” Co ja mam zszyć, te spodniowe zwłoki? Nie, tego to nawet ja nie zszyję. „Spróbuj, jeszcze raz, może się uda...” I tu padło moje VETO - dziury z dziurą to nawet ja nie zszyję. Biedaczek, ten ból w jego niebieskich oczętach i nieme stwierdzenie „To zakończyłem znów jakąś epokę” Nie jakąś, tylko spodnie w zieleni safari padły i trzeba zacząć inną erę np. zieleni leśnej :]

Comentaris