„Kochanie, dziś ja robię kolację” – czyli dieta przymusowa
- kpasiak
- 20 sty 2015
- 1 minut(y) czytania
Mój Szanowny umie gotować, ale nie jest narzucający się. Ponoć świetnie piecze ciasta, ale ja po „dziestu” latach nie miałam okazji spróbować. Miałam za to okazję spróbować paru potraw popisowych. Wszystkie są smaczne, a dodatkowo smaczku dodaje fakt, że nie ja muszę robić. Jego polędwiczki wieprzowe w miodzie pitnym – poezja. Dziś jednak o sałatce na kolację - daniu bardzo dobrym, ale i bardzo konfliktowym. Sałatka i konfliktowa? Trudno uwierzyć, a jednak. Zaczyna się to mniej więcej w okolicach obiadu: „Kochanie, dziś ja zrobię kolację”. Super. Choć po kilku razach to już wiem, że nie takie super. Dlaczego, zapytacie? Jak to przy domku jednorodzinnym zawsze trzeba coś zrobić: trawę skosić, liście zgrabić, coś podlać, to normalne, ale robienie kolacji przeciąga się w nieskończoność . Ponadto, w sałatce mojego męża zabija „zaraz” i pieprz. Nauczona życia, proszę „Zacznij robić kolację, jesteśmy głodni” i tu właśnie do akcji wchodzi „zaraz”. „Zaraz” to czasokres nawet do 3 godzin. Następna kłoda to perfekcjonizm - wszystko musi być idealnie zrobione, pokrojone, wymieszane, dozowane i przygotowanie dla pięciu osób trwa minimum 1,5 h. Większość z nas nie przepada za sosem czarnym od pieprzu. Ale gdy w końcu dojdzie do kolacji, każdy musi wysłuchać, że to tylko odrobinka była. Poza tymi niedogodnościami, sałatka zwykle jest pyszna.
Gdzie tu dieta przymusowa, spytacie, skoro taka smaczna? Jesteście głodne, czekacie 5,5 godziny na fantazyjną sałatkę - jak dacie radę, to gratuluję. Ja tak nie mam.

Comments